O ile w zakresie reprezentacji w sferze zbiorowego prawa pracy związki zawodowe reprezentują wszystkie osoby wymienione w art. 2 ust. 1 i 3-6 ustawy o związkach zawodowych, niezależnie od ich przynależności związkowej, o tyle w sprawach indywidualnych dotyczących wykonywania pracy zarobkowej, zgodnie z art. 7 ust. 2 ustawy o związkach Przede wszystkim bezpieczeństwo. Jeżeli pracownik pełni w związku istotne funkcje – należy na przykład do zarządu związku – podlega ochronie prawnej. Stworzono ją po to, by mógł wypełniać swoje obowiązki powodujące niejednokrotnie konflikty z pracodawcą mając gwarancje, że za obronę praw pracowniczych nie zostanie zwolniony. a także tzw. jednolite związki zawodowe - w sumie było ich około 0,3 tys. (tj. 2,3%). Najmniejszą część stanowiły związki zawodowe rolników indywidualnych (0,1%). Wykres 1. Liczba aktywnych organizacji pracodawców i związków zawodowych w 2018 r. według rodzaju organizacji . Wykres 2. Liczba aktywnych organizacji pracodawców i Większość osób pracujących w Danii jest zrzeszona w związkach zawodowych. Profesjonalni konsultanci, prawnicy i adwokaci pomogą Ci w problemach, które mogą pojawić się w Twojej pracy, np.: - zakończenie pracy. - zwolnienie. - brak wynagrodzenia. - zmiany w zakresie zatrudnienia. - zasiłek chorobowy. - przepływ zasobów. W największej pod względem zatrudnienia firmie w powiecie gostyńskim powstały związki zawodowe. Impulsem do utworzenia pracowniczej organizacji stały się obniżki pensji pracowników i skrócenie tygodnia pracy, które zarząd spółki miał argumentować mniejszą ilością zleceń w powodu pandemii koronawirusa. Wystartował największy program stażowy w Lidl Polska. W kolejnej, 12 już edycji „The Lidl Way to Career”, na osoby studiujące na wyższych uczelniach czeka unikalna dawka wiedzy połączonej z praktyką oraz atrakcyjne wynagrodzenie – 4150 zł brutto miesięcznie. Firma oferuje cały pakiet działań skierowanych do tej grupy p2FGHS. W całym rozwiniętym świecie związki zawodowe to ważny mechanizm stabilizujący zdrowie gospodarki i budujący dobre społeczeństwo. Tylko dlaczego nie u nas? We współczesnej Polsce uzwiązkowiony górnik albo nauczyciel stał się odpowiednikiem imperialisty ze stalinowskiego plakatu propagandowego. Tego obrzydliwego uprzywilejowanego tłuściocha, który śmieje się w twarz prawdziwym ludziom pracy. O ile jednak tamtego komunistycznego imperialisty nikt nie traktował poważnie, o tyle w straszliwego związkowca z najnowszej karykatury wielu Polaków zwyczajnie uwierzyło. Weźmy choćby media. W 2000 r. socjolog z Uniwersytetu Warszawskiego Wiesława Kozek opublikowała tekst pod wiele mówiącym tytułem „Destruktorzy. Tendencyjny obraz związków zawodowych w tygodnikach politycznych w Polsce”. Autorka przeanalizowała w nim treść artykułów prasowych ukazujących się w najważniejszych polskich mediach opiniotwórczych. I doszła do bardzo wyraźnego wniosku: ilekroć w III RP poważne gazety zabierały się w Polsce do pisania o związkach zawodowych, to i tak wychodziła im zwykle… tabloidowa karykatura. Związkowca roszczeniowego, nieodpowiedzialnego i prymitywnego. – To, co mówiono i pisano w mediach o działaczach związkowych przy okazji ostatniego napięcia w górnictwie, pokazuje, że tendencja nie uległa zasadniczej zmianie. Obecnie gorzej się o związkach mówi, ale trochę lepiej pisze – ocenia z dzisiejszej perspektywy Wiesława Kozek. Jeśli kogoś nie przekonuje takie stawianie sprawy, może sięgnąć po badania CBOS. Według najnowszego (2014 r.) więcej niż jedna trzecia Polaków (38 proc.) uważa działalność związków za korzystną dla kraju. Niewiele mniej (31 proc.) badanych uważa, że związkowcy to po prostu szkodniki na zdrowym ciele społeczeństwa. A jeżeli dodać do nich pokaźną (31 proc.) grupę respondentów, których temat związków w ogóle nie obchodzi, to widać wyraźnie, że zwolennicy silnych i aktywnych lobby pracowniczych są w Polsce w zdecydowanej mniejszości. W badaniach CBOS rzuca się w oczy coś jeszcze. Wielki sceptycyzm wobec skuteczności rodzimych organizacji związkowych. Wśród Polaków dominuje bowiem przekonanie, że „nie widać efektów ich działalności” (38 proc.) albo „starają się, ale niewiele im się udaje” (36 proc.). W efekcie wokół polskich ZZ powstaje coś w rodzaju błędnego koła. Są słabe i skompromitowane, więc nie warto sobie nimi zawracać głowy. A skoro nie warto sobie zawracać głowy, to pewnie słabe i skompromitowane już pozostaną. Solidarność (oficjalnie 700 tys. członków) i OPZZ (800 tys.) chwalą się wprawdzie, że uzwiązkowienie od kilku lat przestało w Polsce spadać, faktem jest jednak, że znalazło się ono na bardzo niskim jak na Europę poziomie ok. 12 proc. (w 1990 r. było 40 proc.). A fortecą „S” i OPZZ pozostaje kilka tradycyjnych branż, takich jak przemysł czy budżetówka. Co samo w sobie nie jest złe i jest efektem obowiązującego prawa związkowego, które skutecznie utrudnia związkom ekspansję w sektorze drobnych i średnich przedsiębiorstw prywatnych. Tworzy jednak wśród pracowników innych części gospodarki przekonanie, że związki to nie jest narzędzie, które może im się kiedykolwiek przydać. Wszystko to razem buduje obraz związku zawodowego jako takiego mniej lub bardziej zębatego dinozaura. Który trochę tam jeszcze porykuje, ale równie dobrze można ten ryk nazwać łabędzim śpiewem. Pszczoły, nie dinozaury Tymczasem z punktu widzenia stabilności całej gospodarki (i społeczeństwa też) związki absolutnie żadnymi dinozaurami nie są. Na dobrą sprawę należałoby je raczej porównać do pszczół. Które jak zaczną bzyczeć nad uchem, to mogą poirytować, ale ich ewentualne wyginięcie groziłoby poważnymi konsekwencjami dla równowagi całego systemu. Nie chodzi tu wcale o jakieś przesadne idealizowanie związków. Raczej o to, by przestać je demonizować. Bo to instytucja ładu społecznego taka sama jak rząd, trybunały albo bank centralny. Może być lepsza albo gorsza, ale na pewno potrzebna. I to z kilku powodów. Po pierwsze, związki to właściwie jedyny w kapitalizmie sposób na wymuszanie wzrostu płac. Co prawda pracownik może naciskać na podwyżkę w drodze indywidualnych negocjacji. Ale to ścieżka dostępna tylko dla niewielkiej grupy uprzywilejowanych, których umiejętności rynek w danym momencie wycenia wysoko (nierzadko zbyt wysoko). W gospodarce takiej jak nasza dominują jednak pracownicy, którzy jeżeli już ośmielą się prosić o podwyżkę, to usłyszą zapewne: „na twoje miejsce czeka dziesięciu młodszych i bardziej dyspozycyjnych, którzy zrobią to samo za połowę twojej pensji”. Oczywiście można stać na stanowisku, że słaby pracownik to dobry pracownik. Nie grymasi, nie chce więcej pieniędzy i jest elastyczny. Sprawy wyglądają tak zwłaszcza z punktu widzenia pojedynczego pracodawcy. Ale co dobre dla pojedynczego pracodawcy, nie musi być dobre dla całej gospodarki. I najczęściej właśnie nie jest. Bo stagnacja płac niesie ze sobą cały szereg problemów. Na przykład niedomagający popyt, co w końcu uderzy w samych pracodawców, bo oni przecież muszą komuś swoje produkty sprzedać (wszystkiego wszak nie wyeksportują). Niskie płace to również niższe wpływy podatkowe, bo fiskus zawsze głębiej sięga do kieszeni obywatela (PIT) niż firmy (CIT). Płacowa stagnacja to również potencjalny problem z rosnącym zadłużeniem prywatnym, bo przecież wielu obywateli będzie próbowało zaspokoić swoje kluczowe potrzeby (mieszkanie!) za pomocą kredytu. W zdrowej gospodarce płace mogą, a nawet powinny rosnąć. Zwłaszcza wtedy, gdy rośnie produktywność. I tak się składa, że akurat Polska w latach 1995–2012 była w tej dziedzinie wśród krajów OECD niekwestionowanym mistrzem (średni wzrost produktywności na poziomie 4 proc. rocznie). Jednocześnie płace permanentnie za tą tendencją nie nadążały. Czego dowodem bardzo niski udział płac w polskim PKB wynoszący (według Eurostatu) 46 proc., podczas gdy unijna średnia to 58 proc. Prócz wzrostu płac związki pilnują również stabilności i wysokich standardów zatrudnienia. Doświadczenia pierwszych 25 lat polskiego kapitalizmu uczą nas bowiem bezlitośnie, że pozostawienie tej dziedziny niewidzialnej ręce rynku prowadzi do powstania wielu (widzialnych) patologii. Od inwazji umów śmieciowych i wymuszonego samozatrudnienia po superelastyczny czas narzucany kierowanym do pracy w specjalnych strefach ekonomicznych. Takie związki to nie u nas Faworyzowanie tańszych pozakodeksowych umów o pracę albo omijanie ZUS to ostatecznie ciosy, które wymierzamy sami sobie. Bo przyjdzie nam ze tę kreatywną księgowość zapłacić kryzysem finansów publicznych, krachem emerytalnym. Wszystkie te patologie są logiczną konsekwencją słabości polskich związków zawodowych – tych automatycznych stabilizatorów każdego systemu gospodarczego. Najpóźniej na tym etapie pojawi się pewnie u krytycznego czytelnika niezawodny argument, że może i jest w tym wszystkim trochę racji, ale takie rzeczy to nie u nas. Może w Niemczech albo Skandynawii. Ale nie w Polsce. I nie z naszymi związkami! Zestaw zarzutów wobec reprezentacji polskich pracowników jest długi. Niektórzy krzywią się już na samą formę. Na to, że związki bronią swoich interesów krzykliwie i histerycznie. Co tworzy wrażenie, że nie rozumują w sposób całościowy, tylko są ciągle na „nie”. Taki zarzut nie jest do końca fair. Teoretycznie związki mogą reprezentować interesy pracowników na trzech poziomach. Najwyższym: wpływając na stanowienie prawa w takich miejscach jak komisja trójstronna. Średnim: negocjując układy branżowe. Oraz najniższym: w formie walki pracowniczej na poziomie konkretnego zakładu. Niestety, w Polsce pierwszy i drugi poziom dialogu społecznego w praktyce nie istnieją. Zwłaszcza po tym, jak dwa lata temu załamał się mechanizm komisji trójstronnej. Związki demonstracyjnie ją wówczas opuściły. Ale nie był to wcale przejaw siły, lecz raczej desperacji. – Nie podjęto tam żadnej kluczowej uchwały i nie przyjęto żadnej naszej propozycji. Jednocześnie rząd podjął cały szereg postanowień dotyczących elastycznego czasu pracy, komisja trójstronna była po prostu listkiem figowym dla dyktatu pracodawców popieranego przez rząd – tłumaczył kulisy tamtej decyzji jeden z działaczy ZZ. W tej sytuacji akcje w konkretnych zakładach pracy to dla związków nie tyle wybór, co konieczność. Jeżeli związki zrezygnują z oporu na tym poziomie, to właściwie równie dobrze mogą się rozwiązać. Inny zarzut stawiany często związkowcom to ich uprzywilejowanie na tle innych pracowników. Z pozoru uzasadniony. Bo przecież w warunkach mocno sprekaryzowanego (czyli trapionego permanentną niepewnością) rynku pracy w Polsce niewielu pracowników może się dziś pochwalić równie stabilnymi warunkami zatrudnienia, co pracownicy kopalni albo chronieni Kartą Nauczyciela. Wyspy dobrej pracy Ale przecież ZZ zostały powołane właśnie po to, żeby chronić dobre miejsca pracy, by przeciwstawiać się ciągłej (i naturalnej w kapitalizmie) presji na równanie warunków zatrudnienia w dół – zazwyczaj w imię poprawy konkurencyjności. Oczywiście, że prowadzi to do miejsca, w którym interesy pracodawcy i pracownika są ze sobą sprzeczne. To właśnie moment, w którym pojawia się państwo ze swoją regulacją. Taką jak na przykład wymyślona w Szwecji po drugiej wojnie światowej (zresztą przez związkowych ekonomistów) zasada Rehna-Meidnera, polegająca na obowiązku płacenia pracownikom tej samej branży takich samych godziwych zarobków niezależnie od kondycji ekonomicznej firm. Co prowadziło do sytuacji, w której przedsiębiorstwa musiały konkurować ze sobą na polach innych niż koszty pracy. Z korzyścią dla szwedzkiej gospodarki. Innym niż regulacja sposobem państwa na stabilizację rynku pracy jest sama jego obecność w charakterze pracodawcy. Według tej logiki rząd występuje w roli pracodawcy nie tylko po to, by zarabiać pieniądze. Jego prawdziwym celem jest tworzenie wysp dobrej pracy i silnego uzwiązkowienia w warunkach naturalnej dla sektora prywatnego presji na rugowanie związków i trzymanie płac w ryzach. Jeżeli rząd tego nie rozumie, to podcina gałąź, na której sam siedzi. Bo załóżmy, że w polskiej polityce pojawia się tak upragniona przez niektórych publicystów żelazna dama. Która żelazną ręką wybija zęby kopalnianym albo nauczycielskim związkom, odbierając im zdobycze socjalne. Czy od tego polepszy się prekariuszom pracującym w innych miejscach systemu gospodarczego? Czy pracujący na śmieciówkach dostaną upragnione etaty? Czy pensje w pozostałej części gospodarki zaczną wreszcie rosnąć? Nie, po prostu padnie tylko kolejny bastion (w miarę) stabilnego zatrudnienia. Owszem, państwo (jako pracodawca) zaoszczędzi w ten sposób trochę pieniędzy. Ale cóż z tego, skoro taka „oszczędność” wygeneruje koszt w innym miejscu systemu. W miejsce dobrego podatnika pojawi się prekariusz, który podatki płaci mikre i nie odkłada pieniędzy na emeryturę. Sytuacja robi się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy mówimy o takich miejscach jak regiony górnicze. Gdzie łatwo zlikwidować dobrego pracodawcę i wykazać się oszczędnościami budżetowymi. Które i tak trzeba będzie potem – z nawiązką – wydać na zasiłki i programy walki ze strukturalnym bezrobociem. To cierpka lekcja zarówno wielkiej pogromczyni związków Margaret Thatcher (brytyjscy górnicy wcale nie znaleźli miejsca w innych częściach gospodarki), jak i jej naśladowców w początkach rodzimej transformacji. Irytujące związkowe konfitury Zwyczajny człowiek niekoniecznie musi silić się na tego rodzaju systemowe spojrzenie. Mogą go po prostu irytować konkretne związkowe „konfitury”. Na przykład ochrona zatrudnienia związkowych działaczy. No, bo czemu oni mają, a ja nie? Takich argumentów lekceważyć nie wolno. Zacznijmy jednak od tego, że tak legendarna ochrona bardzo często bywa fikcją. Niedawna próba dyscyplinarnego zwolnienia aktywistów w kopalni Budryk to raczej norma. Najczęściej opinia publiczna w ogóle się o tym nie dowiaduje. Znana jest historia kobiety, która próbowała założyć „S” w Lidlu. Po kilku miesiącach sabotowania jej działalności została zwolniona z pracy. Wniosła sprawę do sądu. Trwa już rok i pewnie jeszcze się trochę potoczy. Nic dziwnego, że takie sprawy kończą się zazwyczaj na dużo wcześniejszym etapie. Gdy wystarczy wezwanie potencjalnego „związkowego wichrzyciela” na dyrektorskie piętro i sugestia, że „istnienie związków zawodowych kłóci się z kulturą korporacyjną naszej firmy” (cytat autentyczny). Oczywiście są i patologie, mnogość struktur związkowych. Są też nieuczciwi związkowi baroni, dla których nie ma wytłumaczenia. No, może poza tym, że ich istnienie bywa efektem nie tyle nadmiernej siły związków, co ich słabości. Skutkującej na przykład kupowaniem działaczy związkowych przez pracodawcę. Wedle zasady: „Ja ci tu dam pod stołem parę tysięcy, a ty siedź cicho”. A co z argumentem, że duże centrale związkowe koncentrują się tylko na interesach swoich członków? – Naszym obowiązkiem statutowym jest reprezentowanie naszych członków związku. Nie jesteśmy armią zbawienia – przyznaje Marek Lewandowski z Solidarności. Zaraz jednak dodaje, że korzyści, jakie uzyskuje „S” w ramach porozumienia z pracodawcą, dotyczą wszystkich pracowników danego zakładu. Trzeba również przyznać, że to „S” do spółki z OPZZ jako pierwsze nagłośniły kwestie umów śmieciowych. Choć przecież akurat największe centrale najmocniejsze są wśród pracowników podlegających Kodeksowi pracy. Niektórym przeszkadzać mogą zbyt bliskie związki dużych central związkowych z partiami politycznymi. Ale jak się nad tym głębiej zastanowić, to wszyscy żywiący takie obawy powinni być raczej gorliwymi zwolennikami... wzmocnienia siły związków. Tak by zachowały niezależność wobec swoich politycznych patronów i przyjaciół. I w razie czego OPZZ potrafił pilnować również SLD, a Solidarność była cięta nie tylko na PO, lecz równie mocno krytykowała ewentualne antypracownicze ruchy przyszłego rządu PiS. Wiedzą o tym również związkowi liderzy. Szef Solidarności Piotr Duda od kilku lat konsekwentnie realizuje wizję związku aktywnego, z którym trzeba się liczyć. Tworzyć to może wrażenie, że jego ambicje sięgają wyżej. Jest to jednak wrażenie mylne. Duda to działacz ulepiony już z innej gliny niż jego poprzednicy w stylu Mariana Krzaklewskiego. Rozumie, że dziś nie da się już być jednocześnie związkowcem i klasycznym politykiem. A zbytnie zbliżenie do tej drugiej roli jego pozycję osłabi. Dlatego tej granicy nie przekroczy. No, chyba że jest politycznym samobójcą. Kogo jednak wciąż martwi polityczne uwikłanie naszych największych central związkowych albo irytuje go ich skostnienie, z radością przyjmie pewnie fakt, że na Solidarności i OPZZ nie kończy się polski pracowniczy krajobraz. Zawsze można szukać wsparcia na przykład w założonej w 2002 r. Inicjatywie Pracowniczej. IP chce być zaprzeczeniem związkowych gigantów. Forma ma być oddolna i apolityczna. Wiele naszych komisji zakładowych nie korzysta z przywilejów związkowych. Nie chcemy od pracodawców etatów, telefonów, faksów. Bo one bywają potem powodem ubezwłasnowolnienia związków – dowodzą w ideowej deklaracji. IP angażowała się w walkę o prawa pracownicze w takich miejscach, jak Poczta Polska, Auchan, Zakłady Cegielskiego w Poznaniu czy Kaufland. Ale jej siłą jest również docieranie do miejsc i problemów, które pozostają zazwyczaj poza radarem większych związkowych graczy. IP protestowała przeciwko usuwaniu targowisk z centrów polskich miasteczek i lokowaniu w tym samym miejscu nowoczesnych hipermarketów. Bo pracujący na tych targowiskach sprzedawcy to grupa tradycyjnie nieposiadająca prawie żadnej reprezentacji związkowej. Były też akcje związkowe wśród pracowników sezonowych – kolejnej zapomnianej frakcji polskiego prekariatu. Jest też Związek Syndykalistów Polski. – Próbujemy stawiać opór tam, gdzie innych nie ma. To znaczy w stale rozrastającej się strefie pozakodeksowej – mówi Xavier Woliński z ZSP. Jego organizacja jest obecna na wielu frontach: od tradycyjnych miejsc pracy fizycznej po pełen młodych ludzi trzeci sektor. Zasłynęła niedawno wygranym dzikim strajkiem sprzątaczek i kucharek zorganizowanym w szpitalu w Bełchatowie. Strajk był „dziki” dlatego, że kobiety formalnie nie są od pewnego czasu pracownicami szpitala, a ich usługi zostały outsourcowane do firmy zewnętrznej mieszczącej się w Warszawie (to coraz częstsza praktyka w zmuszonych do działania na warunkach rynkowych instytucjach publicznych). Innym „celem” ZSP są agencje pracy tymczasowej zawiadujące dziś liczącą ok. 1,6 mln ludzi „rezerwową armią bezrobotnych”. A więc potencjalnie najbardziej bezbronnej grupy polskich pracowników. Z powodu pozakodeksowej specyfiki ich działalności organizacje takie jak ZSP sięgają czasem po środki dość niecodzienne. W 2013 r. opublikowali na przykład w internecie listę „Złych pracodawców” (zgłoszenia przysyłali internauci). Znaleźli się na niej np. działająca w Wielkopolsce sieć marketów Dino (wyrzucanie z pracy związkowców), dyrektor ŻIH Paweł Śpiewak (nadużywanie umów czasowych) i firma ochroniarska Impuls (zalegała pracownikom z wypłatami). Takie sprawy rzadko skupiają na sobie uwagę opinii publicznej. Bo ona mocno przyzwyczaiła się do usadowionej w naszej historii – ale już chyba anachronicznej – opowieści o konflikcie pracowniczym jako wielkim zwarciu gigantów. Oczywiście związki mają swoje wady. Bywają narwane, lubią się nad sobą użalać i szwankuje u nich sfera wizerunkowa. A i racja nie za każdym razem leży po ich stronie. Ale nie bądźmy zbyt surowi. Za uszami ma przecież każda z istniejących w Polsce instytucji życia publicznego. Nie ma powodu, by akurat związki traktować jako pariasa. Fakt, że przez pierwsze 25 lat polskiej wolności nie umieliśmy znaleźć dla nich rozsądnego miejsca w polskiej debacie publicznej i porządku instytucjonalnym, jest jedną z największych porażek III RP. Za ten stracony czas jako społeczeństwo już słono płacimy. Nie ma sensu, by ten rachunek dalej powiększać. Autor jest publicystą „Dziennika Gazety Prawnej”. W 2014 r. wydał książkę „Dziecięca choroba liberalizmu”. Forum ogólne - Zwiazki Zawodowe Anonymous - 2012-03-07, 17:03Temat postu: Zwiazki ZawodoweMam wrażenie ze związki zawodowe nie robią niczego konkretnego w kierunku podwyżek dla szeregowych pracowników lat jest tak teraz zarabiamy? Pracy na cały etat mniej. A związki zawodowe tylko cały czas "prowadza rozmowy" Jakie rozmowy? To kpina z wywalczyli sami? Mamy w Biedronce to samo co w Lidlu lub Netto. W Lidlu to nawet zarobki maja większe a kiedyś to Lidl nam zazdrościł. :bu: :bu: :bu: :bu: :bu: :bu: :bu: :bu: :bu: :bu: :bu: :bu: :bu: markoz - 2012-03-07, 17:23co od lidla się zgadzam!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! Anonymous - 2012-03-07, 18:43 kasiagosia napisał/a: A związki zawodowe tylko cały czas "prowadza rozmowy" Jakie rozmowy? To kpina z nas. A co według ciebie powinny zrobić? Zorganizować strajk? I co? Odstąpisz w takim przypadku od wykonywania pracy? ZZ odnośnie podwyżek co roku składa swoją propozycję pracodawcy z odpowiednią argumentacją i jest ona zawsze większa niż to co dostajesz. kluq - 2012-03-07, 19:48 jan kowalski napisał/a: z odpowiednią argumentacją Co do tego czy jest odpowiednia to się nie zgadzam, bo niektóre punkty z obecnych postulatów to są chyba z kosmosu i zupełnie nie przemyślane a nawet przeciw pracownikom ale o tym już było w podobnym temacie na forum. Anonymous - 2012-03-08, 10:43Temat postu: Zwiazki ZawodowePanie Jan Kowalski! Niech Pan nie zadaje głupich w naszej firmie pozorują jedynie do zapisania się jeszcze są ale w miarę dyskusji nad osiągnięciami ZZ ochota ZZ statutowo zajmuje się ochrona praw pracowniczych i dbaniem o interesy pracowników to ZZ w Biedronce powinien zmienić zdanie jest wyraźne---ZZ w naszej firmie to ściema!!! Anonymous - 2012-03-08, 12:42 kasiagosia napisał/a: Mam wrażenie ze związki zawodowe nie robią niczego konkretnego w kierunku podwyżek dla szeregowych pracowników sklepów. Twój zarzut był dość jasno sprecyzowany. Odpowiedziałem ci co w tej kwestii robi ZZ. Jeśli masz jakiś inny pomysł co zrobić by pracodawca dał ci większą podwyżkę niż tyle co daje co roku to go przedstaw. pracownik - 2012-03-08, 17:18Kasiagosia propozycja dla ciebie dołącz do komisji zakładowej zz pojedziesz na spotkanie i zaraz zmienisz zdanie to nie takie proste jak sobie to wyobrażasz. Anonymous - 2012-03-09, 18:52Temat postu: Zadam jednak pare pytan nt. ZZ1- czy wysokość naszych zarobków jest zasługa ZZ? 2- czy coroczna podwyżka wynagrodzeń (te 4-5%) jest efektem pracy ZZ? 3- czy zapomogi bezzwrotne wywalczyli związkowcy? 4- czy ten 1000 zl nagrody rocznej to efekt starań ZZ? 5- czy tzw. bony świąteczne są zasługą związków zawodowych? Pytania można mnożyć ale czy padną tu odpowiedzi? Dlaczego ZZ nic nie ugrało w kwestii likwidacji umów na 3/4 etatu i umów na czas określony? Jak tu myśleć poważnie o przystąpieniu do związków zawodowych? katmro88 - 2012-03-09, 19:53to jakie beda umowy skoro pozwalniaja ludzi z 3/4 etatu i tych co maja na czas okreslony....? Co zaczna na umowe zlecenie zatrudniac... ? Piepszony fresh focus... czytam to tak... nowa biedronka nowi pracownicy a starych na bruk!! Anonymous - 2012-03-09, 20:06Temat postu: do katmrochodzi o likwidacje takich gównianych umów i zastąpienie ich normalnymi umowami na cały etat i czas nieokreślony a nie o zwolnienia pracujących na takich wiec spoko.[/b] agusia123 - 2012-03-10, 23:10Wszystko co Kasia czy tam Gosia piszesz to prawda takie związki jak w biedronce to dno, ale bez związków będzie jeszcze gorzej. Weź to pod uwagę, że w gruncie rzeczy to trochę nasza wina bo pozostając poza związkami nie mamy żadnego wpływu na to co i jak robią. W innych europejskich krajach uzwiązkowienie w firmach mają bardzo duże i pracodawcy liczą się z pracownikiem i zarobki są godne. Także dopóki u nas będzie 10% a nie 50% załogi w związkach to gówno zrobią. zz-biedronka - 2012-03-11, 21:18 agusia123 napisał/a: Wszystko co Kasia czy tam Gosia piszesz to prawda takie związki jak w biedronce to dno, ale bez związków będzie jeszcze gorzej. Weź to pod uwagę, że w gruncie rzeczy to trochę nasza wina bo pozostając poza związkami nie mamy żadnego wpływu na to co i jak robią. W innych europejskich krajach uzwiązkowienie w firmach mają bardzo duże i pracodawcy liczą się z pracownikiem i zarobki są godne. Także dopóki u nas będzie 10% a nie 50% załogi w związkach to gówno zrobią. Obiecałem, że nie będę pisał na forum ale temat jest ciekawy więc odpowiem: Siła działań jest w liczebności członków związku zawodowego i reprezentatywności. Pracownicy są sami sobie winni a najlepiej zwalać winę na związek, ale jest duże ale, kiedy agitujemy aby wstępowali do związku i pomagali w tematach rozmów to raptem wszystkim jest dobrze a tu masz na forum duża krytyka. Odpowiem jeszcze co do tematu umów o pracę , jest to jeden z punktów sporu zbiorowego z JMD i jeden z możliwych środków prawnych gdzie możemy siłą wynegocjować niż spotykać się tylko na spotkaniach roboczych z JMD i być zbywań co do etatów na sklepach i umów o pracę. Anonymous - 2012-03-13, 15:44Temat postu: Siła działań jest w liczebności członków związku zawodowegoAle żeby ludzie się zapisywali to trzeba by związek osiągnął coś chronił swoich ludzie uznają ze naprawdę jesteście przydatni i potraficie zadbać o bezpieczeństwo zatrudnienia związkowców to z pewnością wielu się jakąś spektakularna akcje albo załatwcie chociażby zmniejszenie okresu efekty waszej działalności są bardzo zapisywać się żeby tylko płacić składki mija się z zarobki są zbyt niskie. Wcześniej w poprzednim poście zadałam kilka pytań nt. osiągnięć ZZ. Brak odpowiedzi jest jednoznaczny. agusia123 - 2012-03-13, 18:35Temat postu: Re: Siła działań jest w liczebności członków związku zawodow kasiagosia napisał/a: Ale żeby ludzie się zapisywali to trzeba by związek osiągnął coś chronił swoich ludzie uznają ze naprawdę jesteście przydatni i potraficie zadbać o bezpieczeństwo zatrudnienia związkowców to z pewnością wielu się jakąś spektakularna akcje albo załatwcie chociażby zmniejszenie okresu efekty waszej działalności są bardzo zapisywać się żeby tylko płacić składki mija się z zarobki są zbyt niskie. Wcześniej w poprzednim poście zadałam kilka pytań nt. osiągnięć ZZ. Brak odpowiedzi jest jednoznaczny. A po co Ci skrócenie okresu rozliczeniowego ? przecież są ważniejsze sprawy, których nie trzeba podnosić przy postulatach, wystarczy stanowcza postawa władz związku w stosunku do dyrekcji biedronki, np: sprawa ustalania grafików na cały okres rozliczeniowy, czy wyższych zarobków pracowników biedronki pracujących dawniej w PLUSIE. Może czas najwyższy wyrównać zarobki pracownikom biedronki (oczywiście w górę). Co kolego „zzbiedronka”. zz-biedronka - 2012-03-13, 21:24Temat postu: Re: Siła działań jest w liczebności członków związku zawodow agusia123 napisał/a: kasiagosia napisał/a: Ale żeby ludzie się zapisywali to trzeba by związek osiągnął coś chronił swoich ludzie uznają ze naprawdę jesteście przydatni i potraficie zadbać o bezpieczeństwo zatrudnienia związkowców to z pewnością wielu się jakąś spektakularna akcje albo załatwcie chociażby zmniejszenie okresu efekty waszej działalności są bardzo zapisywać się żeby tylko płacić składki mija się z zarobki są zbyt niskie. Wcześniej w poprzednim poście zadałam kilka pytań nt. osiągnięć ZZ. Brak odpowiedzi jest jednoznaczny. A po co Ci skrócenie okresu rozliczeniowego ? przecież są ważniejsze sprawy, których nie trzeba podnosić przy postulatach, wystarczy stanowcza postawa władz związku w stosunku do dyrekcji biedronki, np: sprawa ustalania grafików na cały okres rozliczeniowy, czy wyższych zarobków pracowników biedronki pracujących dawniej w PLUSIE. Może czas najwyższy wyrównać zarobki pracownikom biedronki (oczywiście w górę). Co kolego „zzbiedronka”. Współpracować w tematach bardzo chętnie i proponuje na adres e-mail @ piszcie wasze propozycje tematów do poruszenia. Działania już są bo wspólnie z sierpniem 80 wchodzimy z zakładowym układem zbiorowym pracy i to zgodnie z prawem więc wasze propozycje tematów mogą mieć miejsce w ZUZP. Chętnie się też spotkamy z tymi osobami aby osobiście na tematy poczytać pod linkiem

związki zawodowe w lidlu